Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tała się we wszystkie zdarzenia życia, spowijała wszystkie istnienia, i życie nadprzyrodzone przeważało, pokrywało i absorbowało życie powszednie, stwarzając niezliczone i nie dające się zażegnać mary, które zaludniały pola, zamieszkiwały w domach, wypełniały niebo, mąciły wody.
Tajemnica i rytm, te dwa żywioły podstawowe wszelkiej religii, rozproszone tu były wszędzie. Mężczyźni i kobiety wyrażali bezustannie w rażenia swych dusz śpiewem; śpiew towarzyszył wszystkim ich czynnościom, zarówno pod dachem, jak pod gołem niebem; śpiewem cześć składali oni życiu i śmierci. U kolebek i u trumien rozbrzmiewały pieśni, powolne miarą i przejmujące, tak starożytne może, jak rasa, której smutku głębokiego były wyrazem. Smutne, poważne, ujęte w rytm niewzruszony, zdały się urywkami hymnów, należących do niepamiętnych liturgij, co przeżyły zagładę jakiegoś wielkiego, pierwotnego mytu. Nieliczne one były, ale tak wszechwładne, że nowe pieśni nie zdołały ani ich pokonać, ani zmniejszyć ich potęgi. Przekazywało je pokolenie pokoleniu, niby dziedzictwo duchowe, nieodłączne od materyi cielesnej, i każdy, budząc się do życia, słyszał, jak one rozbrzmiewały w nim samym, niby język wrodzony, któremu głos nadawał dotykalną formę. Tak dobrze jak góry, doliny i rzeki, tak obyczaje, wady, cnoty i wiary, stanowiły one część budo-