Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Że zaś Jerzy wciąż milczał, podjęła znowu:
— A ty, czyś tu już widział kiedy inne?
— Nie; i dla mnie to pierwszy.
— Zkąd on przybywa?
— Z Garganu może.
— A dokąd płynie?
— Może do Ortone.
— Co może wieść?
— Pewnie pomarańcze.
Zaczęła się śmiać; sam śmiech ten obrzucał ją falą żywej świeżości, przeobrażał znowu.
— Patrzaj, patrzaj! — zawołała, podnosząc się na łokciu i ukazując widnokrąg morski, który, zdało się, że przysłoniła firanka. Pięć innych żagli, ot tam, szeregiem... Widzisz je?
— Tak, tak, widzę.
— Pięć ich jest, nieprawdaż?
— Tak, pięć.
— Jeszcze, jeszcze! Ot tam! Patrzaj! Drugi szereg... Ileż ich tam!
Żagle ukazywały się w najdalszej kończynie morza, czerwone, niby płomyki, nieporuszone.
— Wiatr się zmienia. Czuję, że się wiatr zmienia. Patrzaj tam, widzisz jak się marszczy powierzchnia wody.
Wietrzyk nagły zachwiał wierzchołkami akacyi, które poruszyły się, sypiąc kwieciem, podo-