Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gii wyrazistej, uwydatniał wszystko to, co było powszedniego i nieregularnego w jej rysach, dodawał ociężałości dolnej części twarzy. Usta nawet, te usta elastyczne o wężowatem wgięciu, których dotknienie tylokrotnie przejmowało Jerzego rodzajem instynktownego i nieokreślonego uczucia trwogi, te usta zdawały się obecnie odarte z swego uroku czarodziejskiego i zeszłe do zwykłej roli fizycznego tylko organu, który jeśli przywodzi na myśl pieszczotę, to wyłącznie jako akt machinalny, odarty z wszelkiego piękna.
Jerzy przyglądał się okiem bacznem i trzeźwem nagiej rzeczywistości tej kobiety, z której życiem zespalał dotąd tak szalenie własne życie. I myślał: „W jednej chwili wszystko się skończyło. Płomień zagasł. Nie kocham jej już!... Jakim sposobem stało się to tak prędko?“ Czego doznawał teraz, był to nietylko już przesyt po nadużyciu, ten wstręt cielesny, który następuje po przedłużonym okresie rozkoszy, ale głębszy jeszcze jakiś rozdział, który zdawał się stanowczym i któremu nie można już było zaradzić. „Jakże możnaby kochać jeszcze, skoro się widziało to, co ja widzę?“ Zachodził w nim objaw dość zwykły: równocześnie z pierwszemi pojęciami rzeczywistemi, odosobnionemi i przesadnemi, przez skojarzenie pojęć, wewnętrzny obraz, który nadawał jego nerwom popęd daleko silniejszy niż przedmiot obecny. Odtąd, widział w osobie Hipolity z niepojętą wyrazistością, wyłącznie tylko istotę