Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żył chwile najbardziej liryczne swej namiętności i przeżył je w najsposobniejszych ku temu miejscach, pośród najwspanialszego tła natury i sztuki, które je uszlachetniły i pogłębiły. Dlaczego zatem teraz, w porównaniu z tą przeszłością, chwila obecna bladła i traciła barwy? W jego oczach, olśnionych, rozpłomienionemi nagle wspomnieniami, wszystko bladło teraz. I spostrzegł, że postępowe zmniejszanie się światła, sprawiało mu rodzaj fizycznej przykrości, jak gdyby to zjawisko zewnętrzne, było w bezpośredniej łączności z którymś żywiołem własnego jego życia.
Szukał takiego słowa, którem mógłby Hipolitę napowrót pociągnąć ku sobie, przywiązać do siebie jakimśkolwiek węzłem uczucia; aby znaleźć napowrót to poczucie rzeczywistości obecnej. Ale poszukiwanie to było dlań trudnem; myśli wymykały się, rozpraszały, pozostawiając po sobie próżnię.
Posłyszawszy szczęk talerzy, spytał:
— Chce ci się jeść?
To pytanie, poddane drobnym faktem materyalnym i wypowiedziane niespodzianie z żywością iście chłopięcą, wywołało uśmiech Hipolity.
— Tak, cokolwiek — odpowiedziała z uśmiechem.
I podeszli aby się przypatrzeć zastawie stołu, nakrytego pod dębem. Za kilka minut miał być obiad podany.