Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści i elegancyi linij smukłych tylnej jej części a odsłaniającego kark w zupełności.
Miała na sobie krezę z białej koronki i wązką czarną aksamitkę na szyi, która odcinała się z wytworną gwałtownością od bladości skóry. Z po za rozchylonego płaszczyka, widać było suknię z cienkiego sukienka w białe i czarne wązkie paski, zlewające się w jeden ton szary; suknię z Albano, tak pamiętną. Wiała od niej słaba woń fiołków, woń tak mu dobrze znana.
Usta Jerzego stawały się coraz płomienniejsze i jak ona zwykła była mawiać, coraz żarłoczniejsze. Przerwał sobie, zdjął z niej płaszczyk; dopomógł zdjąć rękawiczki; ujął obnażone jej dłonie, by je sobie przycisnąć do skroni, w szalonem pragnieniu pieszczoty. I Hipolita, ująwszy tak jego skronie, pociągnęła go ku sobie, ogarnęła długą pieszczotą, obiegła całą twarz ustami, które zesłabłe a gorące, prześlizgiwały się w wielokrotnym pocałunku. Jerzy odnajdował teraz te uwielbione, nieporównane usta, które po tylekroć zdawało mu się, że czuje jak się kładą na jego duszy, darząc rozkoszą, co przechodzi już wrażliwość zmysłów a udziela się jakiemuś nadczułemu żywiołowi wewnętrznej istoty.
— Zabijasz mnie — szepnął, drżąc jak pęk strun napiętych a każdy włos jego, u osady, przejmował chłód przenikliwy, który kolejno przenikał każdy kręg z osobna, dochodząc go aż do szpiku.