Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zamówiłem już ich pięć!
I wymienił ich imiona, dodając zawsze miejscowości, w których mieszkały młode dziewczęta.
Te imiona wymawiane przejęły Jerzego nagłą radością. Wydało mu się, że wszystkie duchy wiosenne wstępują w jego serce, że fala świeżej jakiejś poezyi je zalewa. Czyż owe dziewice nie zstępowały, zda się z jakiejś baśni po to, by usłać kwiatami drogę pod stopy rzymianki?
Oddał się całkowicie trwożnej radości oczekiwania. Zeszedł na dół i począł badać gospodarza:
— Gdzież poszły po jałowiec?
— Tam na górę — odpowiedział Cola, ukazując widniejące wzgórze. — Dotrzesz do nich, kierując się ich śpiewem.
W samej rzeczy z pewnemi przerwami słychać było śpiew kobiecy, dochodzący od strony nadbrzeża. Jerzy puścił się po pochyłości na wyszukanie śpiewaczek. Skalista ścieżka wiła się wężowato wśród lasku młodej dębiny. W niektórych miejscach dzieliła się ona na liczne drobne dróżki, których końca nie można było dopatrzeć a wązkie rowki wyżłobień między gęstwiną, poprzerzynane niezliczonemi korzeniami, pełzającemi po ziemi, tworzyły rodzaj labiryntu górzystego, pośród którego świergotały wróble i gwizdały kosy. Jerzy, kierowany podwójnym tropem, śpiewu i zapachu, nie błąkał się. Odnalazł niebawem pole jałowcowe.