Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystkie bolesne blizny, których długo potem nie mógł zagoić.
O świcie, uroczystego dnia, budząc się po kilku godzinach niespokojnego półsnu, myślał z dreszczem wszystkich swych nerwów: „Ona przybywa dzisiaj! Dzisiaj, w dzisiejszem świetle, moje oczy ją zobaczą! Ujmę ją w moje ramiona! Wydaje mi się niemal, że po raz pierwszy ją posiądę; doznaję uczucia, jakbym z tego mógł umrzeć“. Wizya wywołana wstrząsnęła nim tak silnie i gwałtownie, że drgnął cały od stóp do głowy, jakby pod wpływem iskry elektrycznej. Był to ten sam straszliwy objaw fizyczny, wobec tyranii którego czuł się zawsze bezsilnym. Wszelka świadomość siebie ustawała pod władzą absolutną żądzy. Raz jeszcze niepowściągliwość dziedziczna wybuchała niepokonanym szałem u tego pełnego delikatności kochanka, który z upodobaniem zwał siostrą swoją ukochaną i który tak łaknął duchowego związku. Podziwiał w myśli wszystkie wdzięki swej kochanki i każdy kontur, oglądany po przez ten płomień krwi przybierał dla niego wspaniałość promienną, fantastyczną, niemal nadludzką. Podziwiał w duchu cały urok swej kochanki; i każda poza nabierała dlań czaru rozkosznego niezmiernej potęgi. W niej wszystko było światłem, wonią, rytmem.
Tę zachwycającą istotę on posiadał, on, on sam jeden wyłącznie... Ale nagle, jak dym wydziela się z nieczystego płomienia, myśl zazdrosna po-