Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na wszelkie wrażenia, które nie będą pochodzić odemnie. Mój głos wydawać jej się będzie rozkoszniejszym, niż wszelki dźwięk inny“. Nagle potęga miłości wydała mu się nieograniczoną.
Kiedy powrócił, wchodząc napowrót po schodach pustelni, zdawało mu się, że serce mu pęknie pod naciskiem wzrastającej w ciąż trwogi. Przybywszy do loggii ogarnął krajobraz wzrokiem upojonym. W głębokiem wzruszeniu czuł, że w tej chwili słońce prawdziwie świeciło w głębi jego serca.
Morze poruszane rytmicznym i bezprzestannym dreszczem, odbijające szczęście rozlane na niebie, zdawało się wzajem słać toż samo szczęście w miryadach niegasnących uśmiechów. Po przez kryształ powietrza, wszystko, co odległe, rysowało się wyraźnie: szczyt Vaste, góra Gargan, wyspy Tremiti, na prawo; przylądek More, Nicchiola, przylądek Ortone — podobne były do płomiennego azyatyckiego miasta na wybrzeżu Palestyny, odcinającego się na lazurze w liniach równoległych, bez minaretów. Ten łańcuch przedgórzy i zatok w półksiężyc zagięty, podsuwał wyobraźni myśl o szeregu ofiarnych czar, każde naczynie bowiem, błyszczało w górze skarbem złotych zbóż. Jałowce rozciągały złoty płaszcz swój na całe wybrzeże. Z każdego krzaka wznosił się w górę obłoczek gęsty wyziewów, niby z kadzielnicy. Powietrze, którem się oddychało, było tak rozkosznem, jak haust nektaru.