Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Takim właśnie ukazał się skrzypek marzącemu. I Jerzy przeżył ponownie chw ile już przeżytego życia; przeżył je nietylko w pojawiających się obrazach, ale we wrażeniach głębokich i rzeczywistych. Żył znów owemi długiemi godzinami gorącej życzliwości i zapomnienia, kiedy to Demetrio i on, sami tylko, w przyjemnie ciepłym pokoju, do którego nie dochodził żaden hałas z zewnątrz, wykonywali muzykę ulubionych swych mistrzów. Jakże wówczas zapominali o wszystkiem! W jakiż zachwyt dziwny wprawiała ich niebawem ta muzyka, wykonana własnemi rękoma! Często bardzo czar jakiej jednej wyłącznie melodyi więził ich przez całe długie popołudnie, tak, że nie mogli wydrzeć się z tego zaczarowanego koła, w którem byli zamknięci. Ileż to razy powtarzali tęż samą „Pieśń bez słów “ Mendelsohna, która odkryła przed nimi samymi, w głębi ich serc własnych, rodzaj rozpaczy niepocieszonej! Ileż razy powtarzali razem sonatę Beethovena, która zdawała się ich więzić, pociągać z zawrotną szybkością w nieskończoność przestrzeni, by ją zawieszać w przelocie nad wszystkiemi przepaściami!
Pozostały przy życiu, powracał pamięcią do je sieni 188... do tej niezapomnianej jesieni, pełnej smętku i poezyi, kiedy to Demetrio zaledwie przychodził do zdrowia. Miała to być ostatnia jesień! Po długim okresie przymusowego milczenia, Demetrio brał do ręki skrzypce z dziwnym