Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dalej na stole, leżał stos partycyj na skrzypce i fortepian, wydania lipskie: Beethovena, Bacha, Schuberta, Rodego, Tartiniego, Viottiego. Jerzy otworzył futerał, przypatrywał się wątłemu instrumentowi, drzemającemu na podkładzie z oliwkowego aksamitu z czterema swemi, zdawna nietkniętemi strunami. Przyszła mu ciekawość zbudzenia go. Dotknął wiolinowej struny, która wydała jęk przenikliwy, który wstrząsnął całym futerałem. Były to skrzypce Andrea Guarneriego, z datą 1680 r.
Demetrio, wysoki i smukły, nieco pochylony, z długą bladą szyją, z włosami w tył odrzuconemi, z białym puklem włosów na środku czoła, stanął teraz przed nim. W ręku trzymał skrzypce. Przegarnął jedną ręką włosy od skroni nad uchem właściwym sobie gestem. Nastroił skrzypce, potarł smyczek kalafonią, potem rozpoczął sonatę. Lewa ręka zaciśnięta dumnie, biegła wzdłuż szyi instrnmentu; końce chudych jego palców naciskały struny a pod skórą widoczną była gra muskułów, tak, że widok ten sprawiał przykrość; prawa jego ręka przy pociągnięciu smyczka zataczała gest szeroki a pewny. Czasami przyciskał mocniej podbródkiem skrzypce, pochylał głowę, przymykał do połowy powieki, zatapiał się w wewnętrznej rozkoszy; czasami prostował się, podawał pierś naprzód, uśmiechał przelotnym uśmiechem; a czoło jego miało czystość linij niezwykłą.