Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wówczas nie ma już na nie lekarstwa. Trzeba się poddać i czekać ich ciosu w każdej chwili...
Kiedy tak mówił głosem zmienionym, zdawało się, że się pozbywa zwykłej swej surowości i brutalstwa, że staje się starszym daleko, słabszym, złamanym. Było to jakby nagłe rozprzężenie się całej jego osoby, z jakąś przymieszką sztuczności jednak, jakiegoś gonienia za efektem teatralnym, które nie uszły przenikliwej uwagi Jerzego. I natychmiast przyszli na myśl młodzieńcowi ci komedyanci, którzy na scenie mają dar w jednej chwili zmieniać się całkowicie jak gdyby wkładali i zdejmowali z twarzy maskę, intuicyą jakąś nawet przeczuł, co dalej nastąpi. Bez wszelkiego wątpienia ojciec odgadł przyczynę tej niespodziewanej wizyty; a teraz chce z niej wyciągnąć jakiś zysk dla siebie, wystawiając na pokaz swą chorobę. I nie ma też wątpienia, że założył sobie osiągnąć cel jakiś, dokładnie z góry określony. Jakim był ten cel?... Jerzy nie oburzył się bynajmniej tem odkryciem, nie poczuł w sobie ani odrobiny gniewu; nie sposobił się nawet również bronić przeciw tej zasadzce, którą przewidywał z taką pewnością; przeciwnie bezwładność jego wzmagała się w miarę, im widział jaśniej. I czekał na dalszy przebieg komedyi, gotów poddać się wszystkim jej odmianom, smutny i zrezygnowany.
— Nie wejdziesz? — ozwał się ojciec.
— Jak zechcesz.