Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z jego mózgu ową niby mgłę szaleństwa, powróciła mu świadomość rzeczywistości, zbudził się w nim wyrzut sumienia. Pomyślał o ojcu i o czekającej go karze z przestrachem, z rozpaczą; i pociągał go ku sobie basen; czuł jak go wabi ta blada powierzchnia wody, co odbijała niebo, tej wody, w której przed kilku miesiącami omal nie zginął...
„Było to w nieobecności Demetria“, przypominał sobie jeszcze.
— Jerzy, czujesz ten zapach? — mówiła Krystyna. — Pójdę zerwać bukiet.
Powietrze, przesiąkło wilgocią i wyziewami, usposabiało do rozleniwienia. Grona bzu, kwiaty pomarańczowe, róże, tymianek, majeranek, mirt, wszystkie te wonie zlewały się w jeden jedyny zapach, delikatny a silny i przenikliwy.
Nagle Krystyna spytała:
— Dlaczego tak się zamyśliłeś?
Woń ta wzbudziła w Jerzym nagły niepokój, poryw gwałtowny wzburzonej namiętności, pragnienie Hipolity, przed którem ustąpiły wszelkie inne wrażenia; tysiące wspomnień zmysłowych rozkoszy wstrząsnęło mu dreszczem żyły.
Krystyna podjęła uśmiechniona, z pewnem wahaniem:
— Myślisz... o niej?
— Ach! to prawda, ty wiesz! — odrzekł Jerzy» który nagle zarumienił się pod wyrozumiałym wzrokiem siostry.