Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Był wtenczas maleńki; a skorupę miał całkiem niemal przejrzystą; istne z niego było wtedy pieścidełko. U nas dopiero urósł z latami.
Wzięła łupinkę jabłka i podała ją żółwiowi. Przez chwilę przypatrywała się biednemu stworzeniu, które z drżeniem poruszało ociężałą, żółtawą głową starego węża.
„Widocznie przychodzą jej na myśl dawne wspomnienia“, myślał Jerzy, widząc zadumę matki. Odgadł niewypowiedziany smutek, który bezwątpienia musiał ogarniać serce matki na wspomnienie czasów szczęśliwszych, dziś, kiedy po tylu zdradach, po tylu niegodziwościach, wszystko było stracone na zawsze. „Była przez niego niegdyś kochaną; była młodą; może nawet nie znała jeszcze co to cierpienie!... Jakże to dręczyć musi jej serce! Ileż żalu, ile rozpaczy w niem wzbiera!“ Syn cierpiał cierpieniem matki, jej udręczenia odzywały się w nim bolesnem echem. I tak się pogrążył w tem wzruszeniu własnowolnie, że łzy przysłoniły mu oczy. Powstrzymał te łzy z wysiłkiem i czuł jak mu spływają napowrót na serce; „O! matko, gdybyś wiedziała!“
Odwracając się, zobaczył, że Krystyna uśmiechała się do niego z po nad róż.
Narzeczony Kamili mówił właśnie:
— Oto, co się nazywa elementarną nieznajomością kodeksu. Kiedy się ma pretensyę do...