Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ślepym mieszkańcom Wenecyi, przypomnisz ślubne gody ze sztuką. Tobie dano podnieść skalę upodobań naszych i dążności. Ten co to czyni, u ołtarza czy na estradzie, zarówno godzien czci i poklasku. Czyż cię to nie zastanawia, że uroczystość układana bez twej wiedzy i udziału, w nieobecności twojej, wypełnia jednak program, w którym najwybredniejsze wymagania nie znajdują nic do zmienienia, na który pisać się muszą własne twe upodobania. Nie jest-że to wymownym dowodem podnoszenia się estetycznej skali ogółu, dźwigania się piękna z upadku? Wpływ twój to zdziałał niewątpliwie. Dokonałeś cudu donioślejszego niż ci się zdaje. Ta, która ku uczczeniu ciebie urządza dzisiejszą uroczystość, Andryana Duodo, „dogaresa“ jak ją słusznie nazywasz, przy każdym pomyśle i szczególe pytała: co na to powie Effrena? Gdybyś wiedział jak się to pytanie często już dziś powtarza! Nie schodzi ono z ust „młodych.“ Zostało probierzem umysłowej i artystycznej skali.
— I do kogóż jeśli nie do „młodych“ będziesz przemawiał — odezwał się najwierniejszy i najukochańszy z uczni Effreny, Daniel Glauro lekarz i mystyk, gorący lecz jałowy czciciel i wyznawma piękna. — Gdy z wysokości estrady — ciągnął głosem głębokim, czystym jak jego dusza — powiedziesz okiem dokoła, wyczytasz to w zwróconym na ciebie wyroku słuchaczy twych i uczni. A są oni liczniejsi niż ci się zdaje. Zastępy całe napłynęły z dala by ujrzeć cię i usłyszeć. Czekają niecierpliwi wtajemniczenia ci wszyscy, co porwani twą poetyczną mocą, przywykli już oddychać ognistą twą myślą, ci co uczuli na swej piersi twej chimery pazur. Wie-