Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego pukla ciemnego, płowego nieco, na który promień słońca kładł złote odblaski, na skroni bladej, jak opłatek, przyprawiał mnie o niemoc. I patrząc nań w myśli widziałem owo ciemne znamię, zkąd po tylekroć innemi czasy tryskała dla mnie iskierka pokus.
Wtedy nie mogąc już zapanować nad sobą, z pewnego rodzaju obawą i zuchwalstwem zarazem podniosłem rękę, by przytwierdzić ten loczek figlarny; palce drżały mi, dotykając jej włosów i musnął ucho, szyję, ale zaledwie tylko, najlżejszą z pieszczot.
— Co ty robisz? — wymówiła Juliana i drgnęła całem ciałem, zwracając ku mnie wzrok, pełen pomieszania, nieprzytomny prawie, bardziej może jeszcze drżąca, niż ja w tej chwili.
I usunęła się od okna. Potem czując, że idę za nią, zrobiła kilka kroków naprzód, jakby pragnąc uciec przedemną, pomieszana.
— O! Juliano, dlaczego, dlaczego? — zawołałem zatrzymując się.
Ale natychmiast:
— To prawda. Jestem jeszcze niegodny. Daruj!...
W tej chwili ozwały się dzwony kaplicy a Mania i Natalka, wpadłszy do pokoju, podbiegły do matki z okrzykami radości, wieszając jej się na szyi jedna po drugiej i okrywając twarz pocałunkami; potem od niej przybiegły do