Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

należycie. Nasze mleczarnie znakomicie były zagospodarowane. Często, wśród drogi, zatrzymywał się dla zbadania jakiej rośliny a męzkie jego dłonie z nadzwyczajną delikatnością dotykały drobnych listków zielonych u świeżych odrośli. Czasami przechodziliśmy sadem. Drzewa brzoskwiniowe, jabłonie, grusze, śliwy, wiśnie, drzewa morelowe okryte były milionami kwiatów a dołem przejrzystość różowych i srebrzystych ich listków, przetwarzała sączące się przez nie światło, w rodzaj atmosfery wilgotnej, w coś nie opisanie uroczego. Tam, gdzie w przerwach między temi lekkiemi girlandami niebo przeglądało łagodne, było jak żywe ludzkie spojrzenie.
Kiedy ja podziwiałem kwiaty, on tymczasem przewidywał już przyszłe skarby, co zawisnąć miały na tych gałęziach.
— Zobaczysz, zobaczysz te owoce.
„Tak, zobaczę je — powtarzałem sobie w duchu. — Zobaczę, jak kwiaty te opadną, jak rozwiną się listki, jak wzrastać będą owoce, zabarwiać się, dojrzewać i opadać“. Z ust mego brata twierdzenie to wyszło najpierwej i nabrał o też dla mnie wielkiej wagi, jak gdyby tu chodziło o niewiedzieć jakie szczęście obiecane i wyczekiwane, które spełnić się miało właśnie w okresie narodzin przyrody, w epoce, co oddziela kwiat od owocu. „Zanim jeszcze okazałem moje intencye, już bratu memu wydaje się naturalnem, bym pozostał tutaj na wsi, z nim i matką naszą;