Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nawiają z gruntu człowieka a rekonwalescencye umysłu niemniej są urocze, ani też mniej cudowne od rekonwalescencyj fizycznych. Przed krzewem rozkwitłym, przed gałązką, okrytą drobnemi pączkami listków, wobec silnej odrośli, wyrosłej na pniu starym, nieledwie już martwym, wobec najmniejszej z metamorfoz dokonywanych przez wiosnę, zatrzymywałem się naiwnie, nieświadomy, zdumiały.
Często rankiem wychodziłem razem z bratem. O tej porze wszystko tchnęło świeżością, wdziękiem, swobodą, brakiem wszelkich więzów. Towarzystwo Fryderyka oczyszczało mnie i umacniało niemniej od czystego, silnego wietrzyka wiejącego od pól. Fryderyk miał podówczas dwadzieścia siedem lat; żył niemal zawsze na wsi życiem wstrzemięźliwem, pracowitem i zdawało się, że ziemia udzieliła mu swej szczerości wspaniałomyślnej. Miał on ściśle wytknięte reguły życia. Leon Tołstoj mógłby śmiało złożyć pocałunek na pięknem, pogodnem jego czole i nazwać go „swym synem“.
Szliśmy po przez pola, bez celu, zrzadka tylko zamieniając z sobą słów kilka. On chwalił żyzność naszych ziem, tłomaczył mi inowacye zaprowadzone w ich uprawie, ukazywał przeprowadzone reformy postępowe. Domy naszych wieśniaków były obszerne, dobrze przewietrzane i utrzymane z pewną zalotnością, nasze stajnie i obory pełne były bydła zdrowego i żywionego