Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/443

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dotknąłem ręką jej czoła. Ciepło jego było normalne zupełnie. Ale wyobraźnia moja poczęła się niepokoić.
— Widzisz przecie, że cię nie opuszczam, siedzę wciąż przy tobie.
Usiadłem, czekałem. Dusza moja znajdowała się w tym stanie zawieszenia trwożnego, które towarzyszy zazwyczaj zbliżającym się wypadkom. Miałem tę pewność, że za chwilę przyjdą mnie wołać. Nadstawiałem ucha za najlżejszym szelestem. Od czasu do czasu słyszałem dźwięk dzwonków w domu. Posłyszałem głuchy turkot ciężkiego powozu, toczącego się po śniegu. Ozwałem się:
— To doktór prawdopodobnie przyjechał.
Juliana nie odrzekła ani słowa. Oczekiwałem. Upłynął czas jakiś nieokreślony. Nagle posłyszałem łoskot drzwi otwieranych, odgłos kroków zbliżających się. Zerwałem się na równe nogi. A w tej samej chwili podniosła się i Juliana również.
— Co to się stało?
Ale ja wiedziałem już co się stało, wiedziałem wszystko dokładnie aż do słów, jakie mi powie osoba, co teraz wejdzie.
Weszła Krystyna. Zdawała się wielce pomieszaną, ale starała się pokryć wzburzenie. Wybąknęła nie podchodząc do mnie, ale zwracając się ku mnie spojrzeniem: