Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znanym i nie mogłem skojarzyć z tą świadomością obrazów odnośnych do niej, nie stawiając siebie samego na miejsca owego człowieka. Widziałem zatem siebie, spełniającego owe czyny poszczególne, spełnione już kiedyś przez innego; naśladującego postępowanie owego innego w przypadku do mego podobnym. Brakło mi tu samoistności w inicyatywie zupełnie.
Kiedy wyszedłem z pokoju Juliany, spędziła kilka minut w niepewności, przebiegając kurytarze na chybił trafił. Nie spotkałem nikogo. Skierowałem kroki do pokoju mamki; stanąłem, podsłuchując u drzwi; posłyszałem, jak matka moja mówiła coś cicho. Oddaliłem się.
Może nie opuściła dotąd kolebki dziecka? Może niemowlę miało po mojem wyjściu atak kaszlu silniejszy? Znałem dobrze katar oskrzeli u noworodków, tę straszną chorobę, co nachodzi podstępnie. Przypomniałem sobie niebezpieczeństwo, na które narażoną była Mania w trzecim miesiącu życia, przypomniałem sobie dokładnie wszystkie symptomaty jej choroby. W samym początku Mania także kaszlała tylko kilkakrotnie lekko; była wówczas również bardzo senną. „Kto to wie — myślałem. — Jeśli odczekam spokojnie, jeśli nie dam się pociągnąć pokusie, może Bóg wda się w sam czas jeszcze i będę ocalony“. Zawróciłem; począłem nasłuchiwać znowu; ponownie posłyszałem głos matki; wszedłem.