Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tkliwość, jaką przepełnione było wielkie serce dziadka opuszczonego przez wnuków.
Raymunde, vis baptisari? — spytał ksiądz. — Volo — odpowiedział ojciec chrzestny, powtarzając słowo, które mu podszepnięto.
Asystujący podał srebrną miednicę, w której połyskiwała woda chrztu. Matka moja zdjęła czapeczek z głowy dziecka, kiedy tymczasem ojciec chrzestny podawał go do ablucji. Okrągła główka, na której ciemieniu mogłem rozróżnić dokładnie białawe plamy skorupy mlecznej, zawisła ponad miednicą. I proboszcz, zaczerpnąwszy wody w mały kubek, oblał nią po trzykroć tę głowę, za każdym razem kreśląc znak krzyża.
Ego te baptiso in nomine Patrie, et Filii, et Spiritus Sancti.
Rajmund począł kwilić z całej siły; mocniej jeszcze, kiedy mu wycierano głowę. A kiedy Jan go podniósł, widziałem twarz jego poczerwieniałą od napływu krwi i od wysiłku, pofałdowaną wykrzywieniem ust, pokrytą tu i owdzie białemi plamami aż po czoło. I jak zawsze, ten płacz sprawił mi toż samo wrażenie przykrości niezmiernej, toż samo rozjątrzenie gniewu. Nic w nim nie drażniło mnie tak, jak ten głos, jak to miauczenie uporczywe, które po raz pierwszy posłyszane zadało mi cios tak okrutny w ów ranek listopadowy. Było to dla moich nerwów wstrząśnieniem niepodobnem niemal do zniesienia.