Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Starzec opuścił pracę i odkrył głowę.
— Janie, trzeba włożyć czapkę, jeśli chcesz, żebyśmy i naszych nie zdejmowali — ozwał się Fryderyk.
Starzec nakrył głowę z uśmiechem, zmieszany, onieśmielony niemal. Potem zapytał ze skromnością:
— Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
Odpowiedziałem głosem, któremu starałem się nadać brzmienie pewności:
— Przyszedłem tu, żeby cię prosić o trzymanie do chrztu mego syna.
Starzec popatrzył na mnie ze zdziwieniem; potem z kolei skierował wzrok na mego brata. Zakłopotanie jego wzrosło. Wyszeptał:
— Zbyt to wiele dla mnie honoru.
— I cóż, jakąż jest twoja odpowiedź?
— Jestem na twoje rozkazy. Niech cię Bóg wynagrodzi za tej zaszczyt, jaki mi dziś wyświadczasz! Niechaj Bóg będzie błogosławionym za tę radość, jaką mnie darzy w starości! Niech wszystkie błogosławieństwa nieba spłyną nagło w twego syna!
— Dziękuję ci, Janie.
I wyciągnąłem do niego rękę. I widziałem, jak głębokie i smutne jego oczy nabiegły łzami. Serce moje wezbrało męczarnią bezmierną.
Starzec spytał mnie: