Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zębnych, przyciśniętych do piersi mamki, aż do niepewnych poruszeń drobnych piąstek. Nigdy nie mogłem dopatrzeć się w nim jakiegobądź wdzięku, czegośkolwiekbądś ładnego; nigdy nie miałem dla niego w serca żadnej myśli, co nie byłaby nienawistną. Ilekroć zmuszony byłem go dotknąć, ilekroć matka moja podawała mi go do pocałunku, po całej skórze przebiegał mnie dreszcz takiejż samej odrazy, jaką przejęłoby mnie dotknięcie zwierzęcia jakiegoś plugawego. Każdy nerw buntował się we mnie i gwałt, jaki musiałem sobie zadawać, doprowadzał mnie do rozpaczy.
Dzień każdy przynosił z sobą nową dla mnie męczarnię i matka była mi największym katem. Raz powróciwszy nagle do pokoju i rozsunąwszy niespodzianie firanki alkowy, spostrzegłem na łóżku dziecko, położone obok Juliany. Nie było tu nikogo; byliśmy zgromadzeni wszystko troje, bez świadków. Dziecko, spowinięte w pieluchy białe, spało snem spokojnym.
— To matka zostawiła go tutaj — wyszeptała Juliana.
Uciekłem jak szalony.
Innym razem Krystyna przyszła mnie zawołać. Poszedłem za nią do pokoju, gdzie stała kołyska. Matka moja siedziała tu z dzieckiem obnażonem na kolanach.
Dziecko, czując się oswobodzone z powijaków, poruszało rączkami i nóżkami, obracało oczy to