Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czek waty, rozskubywałem go starannie; i od czasu do czasu, przejęty obawą niepokonaną, przybliżyłem go do ust Juliany z nieskończonemi ostrożnościami; chwianie się tych niteczek dawało mi miarę siły jej oddechu.
Leżała na wznak a niska poduszka podtrzymywała jej głowę. W oprawie włosów kasztanowatych, cokolwiek podniesionych, rysy jej twarzy zdawały delikatniejsze się jeszcze i przybierały dokładniejszy odcień woskowy. Miała na sobie koszulę szczelnie przystającą u szyi i kostek rąk; odcień wyciągnięte wzdłuż ciała na prześcieradle, tak blade, że nie odróżniały się od płótna niczem, prócz błękitu żyłek.
Dobroć nadprzyrodzona niemal szła od tej biednej, wybladłej i nieruchomej istoty, dobroć, która przenikała całą istność moją, która przepełniała mi serce. Powiedziałbyś, że wciąż jeszcze powtarza: „Coś ty ze mnie zrobił?“ Usta jej bez barwne, o kącikach w dół osuniętych, zdradzające zmęczenie śmiertelne, te usta suche, popękane, skrzywione tylu konwulsyami, udręczone tylu okrzykami boleści, zdały się wciąż powtarzać: „Coś ty zrobił ze mnie?“
Przypatrywałem się chudości ciała, które tworzyło nieznaczną zaledwie wypukłość na płaszczyźnie łóżka. Skoro zdarzenie miało miejsce, skoro wyzwoliła się nakoniec od tego ohydnego ciężaru, skoro wreszcie owo „drugie życie“ od-