Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez dzień cały z chwilowemi tylko przerwami spokoju, to mocniejsze, to znowu słabsze, tu znośne, to znów rozdzierające. Nie kładła się, ale stała oparta to o stół, to znów plecami o szafę, zaciskając zęby, aby nie krzyknąć; to siadała na fotelu i siedziała w nim nieruchoma niemal, z twarzą ukrytą w dłoniach, wydając od chwili do chwili jęk stłumiony; to znów zmieniała bezustannie miejsce, chodziła z jednego rogu pokoju w drugi, zatrzymywała się tu lub owdzie, ściskając konwulsyjnie w palcach pierwszy lepszy napotkany przedmiot. Widok jej cierpień był dla mnie męczarnią. Nie mogłem wytrzymać dłużej, wyszedłem z pokoju, aby bodaj na chwil kilka się oddalić; potem powracałem, mimowiednie niemal, jakby pociągany atrakcyą jakąś magnetyczną — i hypnotyzował mnie ten widok jej cierpień a nie mogłem ją pocieszyć ani jednem słowem.
— Tullio, Tullio! Co za okropność! O! co za okropność! Nigdy nie cierpiałam tyle, nigdy, nigdy!
Noc zapadała. Matka moja, miss Edyta, doktór zeszli do sali jadalnej. My pozostaliśmy sami, Juliana i ja. Nie przyniesiono jeszcze lamp. Do pokoju wpadał zmrok fioletowy października; od czasu do czasu wiatr wstrząsał szybami.
— Na pomoc, Tullio, na pomoc! — wołała w obłędzie spazmatycznym, z rękoma wyciągniętemi ku mnie, utkwiwszy we mnie rozszerzone swe źrenice, których białka miały nadzwyczajną