Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXI.

Kres ostateczny się ubliżał. Pierwsza połowa października minęła. Doktór Vebesti byt zawiadomiony. Ostatnie boleści mogły nadejść lada dzień.
Mój niepokój rosnął z każdą godziną, stawał się już teraz do niezniesienia. Czasami nachodziły mnie napady szaleństwa, podobne do tego, jaki mną wstrząsnął na brzegach Assoro. Uciekałem zdala od Badioli, spędzałem długie godziny na koniu, znaglałem Orlanda do przesadzania rowów i płotów, gnałem go w galopie po najniebezpieczniejszych ścieżkach. Zawsze wracaliśmy, biedne zwierzę i ja, ociekli potem, pomęczeni, ale zawsze cali.
Wreszcie przybył doktór Vebeste. Wszystko, co żyło w Badioli, doznało ulgi; ufność i nadzieja pojawiły się z nim razem. Juliana jedna tylko nie mogła odzyskać odwagi i nieraz spostrzegałem w jej oczach błysk jakiejś myśli złowróżbnej, ponury blask jakiejś myśli stałej, przestrach grobowego jakiegoś przeczucia.
Bóle porodowe rozpoczęły się; trwały one