Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXVIII.

Rozpocząłem więc napowrót w Badioli życie uprzykrzone i nieodmiennie smutne, bez żadnego epizodu godnego zaznaczenia, kiedy godziny wlokły się na słonecznym kompasie wśród monotonnego świstu koników polnych, co obsiadły gałęzie wiązów. Hora est benefaciendi.
I w moim umyśle kolejno następowały po sobie wzburzenia zwykłe, sarkazmy zwykłe, daremne zwykłe pragnienia, zwykłe napady sprzeczne z sobą, nadmiar uczuć i oschłość. I nieraz rozpatrując tę rzecz szarą, nijaką, marną, upływającą i wszechwładną, jaką jest życie, myślałem sobie: „Kto to wie? Człowiek jest przedewszystkiem zwierzęciem, które się przystosowuje. Niema takich bezeceństw ani takich boleści, do których w końcu nie nawyknie. Być może, że i ja w końcu będę się mógł przystosować. Kto to wie?“
Umysł mój wyjaławiał się skutkiem ironii. „Kto to wie, czy syn Filipa Arborio nie będzie, jak mawiają, żywym moim portretem. W takim