Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niki. I może odkrytoby istotną przyczynę pojedynku. Ta choroba opatrznościowa natomiast oszczędza mi tego niebezpieczeństwa, wszelkich przykrości, całej tej gadaniny. Mogę bardzo spokojnie wyrzec się radości okrutnej ukarania własną ręką winowajcy (a zresztą, czy jestem pewien wyniku), kiedy wiem. że choroba paraliżuje i doprowadza do bezsilności człowieka, którego nienawidzę. Czy tylko jednak wieść ta jest pewną? A jeśli to było tylko chwilowem jakiemś zaburzeniem nerwowem?“ Przyszła mi myśl szczęśliwa. Wsiadłem do powozu i kazałem się zawieźć do księgarni jego wydawcy. Przez drogę całą przedstawiałem sobie w myśli, z serdecznem życzeniem, dwojakie rodzaje zaburzeń mózgowych, najstraszliwszych dla literata, dla artysty języka, dla stylisty; afazya i agrafia. I wyobraźnia przedstawiała mi ich symptomata.
Wszedłem do księgarni. Z początku nie rozróżniałem nic zgoła: oczy miałem jeszcze olśnione światłem zewnętrznem. Posłyszałem tylko głos nosowy i akcent nieco cudzoziemski pytającego:
— Czem mogę panu służyć?...
Spostrzegłem teraz za kantorem jakiegoś człowieka, nieokreślonego wieku, o płowo-blond włosach, suchego, bladego, rodzaj albinosa. Zwróciłem się do niego, wymieniłem tytuły kilku książek. Kupiłem kilka z nich; potem spytałem o ostatnią powieść Filipa Arborio. Albinos podał