Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ce książki i paznokiem nakreśliła znak na marginesie, ukazując mi, gdzie mam czytać dalej:

Ten głos tyś znał niegdy
I niegdy kochałeś glos ten, przyćmiony
Dziś, jak harfy struna...
Ten glos rozpoznany
Mówi ci, że w dobroci pełni,
Jest tylko życie...
Mówi on tobie o szczęścia bezmiarze
Które ma pokój, zwycięztwem niedany...
Wierz mu, bo lepszem nic już być nie może
Jak ująć smutku jednej duszy smutnej...

Pochwyciłem jej rękę i powoli schyliłem ku niej moją głowę, dotknąwszy zlekka ustami dłoni, i wyszeptałem:
— „A ty...“ ty mogłabyś więc zapomnieć?
Ręką zamknęła mi usta i wymówiła tylko:
— Cicho!
W tej chwili weszła moja matka, zawiadamiając o wizycie pani Talice. Dostrzegłem niezadowolenie na twarzy Juliany, a i ja sam popadłem w rozdrażnienie głuche dla natrętnego gościa. Juliana westchnęła:
— O! mój Boże!
— Powiedz jej, mamo, że Juliana śpi teraz, zmęczona — nacierałem niemal błagalnie.
Matka oznajmiła mi giestem, że gość jest w przyległym pokoju. Trzeba ją było przyjąć.
Owa pani Talice była gadatliwą, nudną i niepomiernie złośliwą. Co chwila przyglądała mi się