Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIX.

Między Julianą a mną układ zdawał się zawarty. Oboje żyliśmy dalej, udając, ukrywając wszystko. Żyliśmy życiem dwoistem, kolejno występującem; jedno było spokojne, złożone całe z pozorów słodyczy, uprzejmości, dobroci, z uczuć synowskich, z przywiązań czystych, z grzeczności wzajemnej; drugie było burzliwem, gorączkowem, beznadziejoem, wydanem na pastwę jednej uporczywej myśli, ściganem ciągle przez zawieszoną nad niem groźbę, śpiesznie dążącem do jakiejś katastrofy nieznanej.
Bywały chwile, gdzie dusza moja, uciekając przed napaścią tylu rzeczy okropnych, wyswobadzała się od złego, co ją opanowało, jak tysiące macek owadu i garnęła spragniona ku wzniosłemu ideałowi dobroci, nieraz dojrzanemu. Powracała mi pamięć słów osobliwszych, które mówił brat mój na skraju lasu Assorio, z okazyi rozmowy naszej o Janie Scordio: „Dobrze zrobisz, Tullio, jeśli nie zapomnisz tego uśmiechu“. I ten uśmiech na uwiędłych ustach starca nabierał głębokiego