Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się niepowstrzymanie już swemu macierzyńskiemu uczuciu. I syn, co nie był moim, wzrastał pod opieką mojej rodziny, otoczony najczulszemi staraniami matki; stawał się krzepki, silny i piękny; był kapryśnym, jak mały despota; panował w moim domu. Zwolna w wizyach tych przybywało coraz więcej szczegółów. Ten lub ów obraz fikcyjny wyobraźni nabierał wypukłości i ruchu jakiejś sceny rzeczywistej; taki lub ów rys tego życia urojonego odbijał się tak silnie w mej świadomości, że zachowywał w niej cały charakter rzeczywistości istotnej. Rysy dziecka zmieniały się do nieskończoności; jego postępki, jego gesty urozmaicały się bezprzestannie. To wyobrażałem je sobie wychudłem, bladem, ponurem i małomównem, z wielką głową, ciężką, opadającą na piersi; to znowu widziałem je różowe całe, pucołowate, wesołe, szczebiotliwe, pełne wdzięku i pieszczot, osobliwie przywiązane do mnie, nadzwyczaj dobre; to znowu przeciwnie było ono w tych obrazach jednym kłębkiem nerwów; żółciowe, pełne inteligencyi i niezdrowych instynktów, złośliwe i przykre dla sióstr, okrutne dla zwierząt, niezdolne do tkliwości, do wszelkich uczuć, niekarne. W końcu ostatni ten obraz przeważył nad wszelkiemi innemi, usunął tamte, utrwalając się coraz bardziej, ukształtował w typ określony, ożywił życiem acz urojonem, ale silnem, wreszcie przybrał nawet imię: imię zdawna