Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więcej w pierwszych dniach listopada? Czy przypominasz sobie? Wszedłem, sam nie wiedząc dla czego; dlatego że śpiewałaś. Śpiewałaś aryę z „Orfeusza“; sposobiłaś się do wyjścia. Czy to pamiętasz? Zobaczyłem książkę na twojem biurku, otworzyłem ją, przeczytałem na okładcę dedykacyę... Była to powieść „Tajemnica“... Przypominasz sobie?
Pozostała leżąca na poduszkach, nic nie odpowiadając. Pochyliłem się ku niej. Drżałem dreszczem podobnym do tego, jaki poprzedza paroksyzm febry. Dodałem:
— To on może?
Nie odpowiedziała nic, ale podniosła się z wybuchem rozpaczy. Zdawało się, że ją szał ogarnął. Zrobiła taki ruch, jak gdyby chciała się rzucić na mnie, potem powstrzymała się, wołając:
— Miej litość, miej litość nademną! Pozwól mi umrzeć. To, co mi każesz znosić, jest stokroć gorszem, niż najgorsza ze śmierci. Zniosłam wszystko, zdolna jestem wszystko znosić; ale nie to; tego nie mogę, nie mogę... Jeśli żyć będę, będzie to dla nas obojga męczeństwem każdogodzinnem, męczeństwem, które z dniem każdym stawać się będzie okropniejszem, straszliwszem. I znienawidzisz mnie, cała nienawiść twoja spadnie na mnie. Jestem tego pewną, pewną. Czułam już teraz nienawiść w twoim głosie. Miej litość! Pozwól mi umrzeć!