Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokonać; bo walka toczyła się w regionach najniższych mojej natury zwierzęcej.
Ów drugi od chwili, gdzie wystąpił przed moją myślą, nie przestał ani na chwilę prześladować mego umysłu. Byłże to Filip Arborio? Czy odgadnąłem rzeczywiście? Czym się nie omylił?
Nagle obróciłem się do Juliany. Ona popatrzyła na mnie. Ale pytanie, które mi wydzierało się na usta, uwięzło w gardle. Spuściłem oczy, pochyliłem głowę i z tem samem spazmatycznem naprężeniem, jakie odczułbym wyrywając sobie strzęp ciała żywego, ośmieliłem się ją zapytać:
— Nazwisko tego człowieka?
Głos mój drżący i chrypliwy mnie samemu sprawił przykrość.
Na to pytanie nieprzewidziane Juliana drgnęła, ale nic nie odpowiedziała.
— Nie odpowiadasz? — nastawałem, usiłując pohamować gniew, który już poczynał mnie ogarniać, ten gniew ślepy, co nocy poprzedniej już przeszedł po moim umyśle, jak huragan rozszalały.
— Ach! mój Boże! — jęknęła z rozpaczą; i upadła na bok ukrywając twarz w poduszki. — Mój Boże! Mój Boże!
Ale ja chciałem wiedzieć koniecznie; chciałem za wszelką cenę wydrzeć jej to wyznanie.
— Czy przypominasz sobie — -ciągnąłem dalej — czy przypominasz sobie ten poranek, kiedy to wszedłem do twego pokoju niespodzianie, mniej