Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zupełnie tęż samą słodycz smutną, niemal dziecięcą, którą widziałem u rannych, składanych na nosze.
— Przebacz mi. Wczoraj ty również mówiłeś o duszy... Myślisz teraz: „Te rzeczy mówią zwykle kobiety, chcąc otrzymać przebaczenie“. Ale ja nie staram się otrzymać przebaczenia. Wiem, te przebaczenie jest niepodobieństwem, te niepodobieństwem jest zapomnienie. Wiem, że tu już niema wyjścia. Rozumiesz mnie? Chciałam tylko uzyskać przebaczenie za pocałunki odbierane od twej matki...
Mówiła ciągle głosem cichym, nadzwyczaj słabym a przecież rozdzierającym, jak krzyk ostry i ponawiany.
— Czułam na czole mojem ciężar cierpienia tak wielki, że nie dla mnie, Tullio, ale dla mojej boleści, tylko dla mojej boleści, przyjmowałam na czoło pocałunki twej matki. Ja nie byłam ich godną; ale boleść moja na nie zasługiwała. Możesz mi udzielić przebaczenia.
Doznałem porywu dobroci, litości; ale nie uległem mu. Wzrok mój unikał jej oczu i czyniłem niezmierne wysiłki, by nie wić się w napadzie konwulsyjnym, by nie popełnić jakiegoś dziwacznego postępku.
— Bywały dnie, że odkładałam z godziny na godzinę wykonanie mego zamiaru; myśl o tym domu, o tem wszystkiem, co następnie zaszłoby w tym domu, odejmowała mi odwagę. I oto w ja-