Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyniła jeszcze bardziej złowrogim. Krajobraz otaczający harmonizował z tym widokiem zdradzieckim i groźnym. Niebo bladło teraz i z długiemi smugami odblasków opuszczało się ciężko na kępy krzaków czerwonawych, co dotąd opierały się potędze wiosny. Uwiędłe liście mieszały się z świeżemi pączkami nowych, uschłe gałązki z zieleniejącemi pędami, trapy z nowonarodzonemi roślinami, w splątaniu symbollcznem. Nad temi rwącemi wodami rzeki, nad tym gąszczem tak różnych krzaków niebo bladło, opadało, zda się, rozpraszało się, rzekłbyś, w przestrzeni.
„Nieprzewidziany upadek tylko a byłbym już przestał myśleć, byłbym przestał cierpieć, byłbym już uwolniony od ciężaru nędznego mego ciała. Ale może byłbym pociągnął za sobą brata w przepaść; a życie mego brata jest wzorem szlachetności, mój brat jest Człowiekiem. Cudem uniknąłem śmierci, jak cudem on jej uniknął. Mój szał naraził go na najwyższe niebezpieczeństwo. Wraz z nim zniknęłyby ze świata piękność i dobroć. Jakaż to fatalność zatem czyni mnie szkodliwym dla osób, które mnie kochają?“
Patrzałem na Fryderyka. Zamyślony był teraz i poważny. Nie śmiałem go rozpytywać, ale doznawałem dojmującego wyrzutu sumienia na myśl, że sprawiłem mu przykrość. Co on myślał? Jakie uwagi podniecały teraz jego pomieszanie?