Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XV.

W gwałtowności wzruszeń różnorodnych i wprost przeciwnych sobie, w pierwszym chaosie boleści, pod groźbą blizkiego niebezpieczeństwa, nie miałem jeszcze czasu pomyśleć o „owym drugim“. Zresztą od samego zaraz początku nie powziąłem ani cienia powątpiewania co do słuszności moich podejrzeń owoczesnych. W umyśle moim „tamten drugi“ przybrał natychmiast postać Filipa Arborio i w pierwszym porywie zazdrości cielesnej, która mnie ogarnęła w alkowie sypialnej, jego to obraz wstrętny połączył się w moim umyśle z obrazem Juliany.
Teraz, kiedy Fryderyk i ja dążyliśmy konno do lasu brzegiem tej rzeki krętej, której przyglądałem się z taką boleścią w sercu w owo popołudnie Wielkiej Soboty, „ów drugi“ postępował tuż obok nas. Między moim bratem a mną stawał obraz Filipa Arborio, przywołany do życia moją nienawiścią, moja nienawiść tchnęła weń tak wyraźne życie, że patrzałem na ten obraz z wrażeniem rzeczywistości i doznawałem kurczu fizycznego, roś podobnego do tego dzikiego