Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bródka, zdawało się, że przyciska usta do jej pukli; tak, że kiedy spojrzałem na nią, nie mogłem dojrzeć wyrazu jej oczów, ale ciągle widziałem powieki spuszczone i zaczerwienione nieco i zawsze spotykając się z niemi, czułem pewien niepokój wewnętrzny, jak gdybym po przez nie rozróżniał nieruchomość jej źrenic.
Czy oczekiwała na to, że jej coś powiem? Czy na te przysłonięte usta cisnęły się słowa niedające się wypowiedzieć?
Kiedy nareszcie wysiłkiem doszedłem do przezwyciężenia tego stanu obezwładnienia, w którym kolejno następowały po sobie to chwile jasności, to znów zupełne zaćmienia władzy pojmowania, tonem, którego, zdaje mi się, użyłbym w dalszym ciągu prowadząc rozpoczętą rozmowę i dodając tylko nowe słowa do słów już wypowiedzianych, wymówiłem powoli:
— Matka życzy sobie, żebym zawiadomił do która Vebesti. Przyrzekłem jej napisać i na piszę.
Nie podniosła wcale powiek; nie odezwała się ani słowem. Mania w głębokiej swej nieświadomości popatrzała na nią ze zdziwieniem; potem obróciła się ku mnie.
Podniosłem się, by wyjść.
— Dzisiaj, po śniadaniu, jadę do lasu w Assoro z Fryderykiem. Czy zobaczymy się wieczorem, za powrotem?
Nie zdawała się chcieć odpowiedzieć. Wte