Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kryje się zawsze w głębi wszelkiej ludzkiej miłości, poczynała nurtować we mnie. Wobec tego widoku idealnego zmęczenie fizyczne, odrętwienie zmysłów stawały się jeszcze cięższemi. Jakaś niemoc ogarnęła mnie, jakieś niezadowolenie, jakieś nieokreślone wyrzuty sumienia, których się doznaje po rozkoszach zbyt gwałtownych lub zbyt przedłużonych. Cierpiałem.
Juliana odezwała się jak we śnie:
— Tak, teraz chciałabym zamknąć oczy i nie otworzyć ich już nigdy więcej.
A po chwili dodała z dreszczem:
— Tullio, tak mi zimno. Idź prędzej.
Wyciągnięta w fotelu skurczyła się, jak gdyby chciała się oprzeć drżeniu, co ją przejmowało. Twarz jej, zwłaszcza około nosa, miała przezroczystość niektórych alabastrów sinawych. Widocznie była cierpiącą.
— Niedobrze ci, moja biedczko! — powiedziałem zdjęty litością a także cokolwiek przestrachem, wpatrując się w nią nieruchomie.
— Zimnu mi. Idźże! Przynieś mi płaszcz, prędko... Proszę cię.
Zbiegłem na dół do Kaliksta, kazałem sobie dać płaszcz, wróciłem na górę niezwłocznie. Śpiesznie jej było włożyć go. Ja jej dopomagałem. Kiedy usiadła napowrót w fotelu, powiedziała mi, chowając ręce w rękawy:
— Teraz mi dobrze.