Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

je do ciebie się odnosiły. Czasami widok kwiatka, listka drobnego, wystarczał do wylewu duszy, tak pełną ona była uczuć. A ty nie wiedziałaś nic, nie spostrzegałaś niczego może. Ja ci to wszystko opowiem... Któregoś tu dnia, w sobotę, kiedy to wszedłem do twego pokoju z kwieciem białem tarniny! Byłem nieśmiały, jak zakochany chłopczyna a w duszy czułem, że umieram z pragnienia pochwycenia cię w ramiona... Czyś ty tego nie spostrzegła? Opowiem ci wszystko, może śmiać się będziesz ze mnie. Tego dnia z po za firanek alkowy widać było twe łóżko. Nie mogłem oderwać od niego oczu, drżałem cały. O! jak drżałem! Nie możesz wyobrazić sobie... Dwa czy trzy razy już wchodziłem pod nieobecność twoją ukradkiem, sam, do twego pokoju, z okropnem biciem serca i podnosiłem firanki twego łożu; aby tylko popatrzeć na nie, dotknąć twoich prześcieradeł, zanurzyć twarz w twoich poduszkach, jak kochanek fanatyczny. A bywały noce, że kiedy wszystko spało w Badioli, ja włóczyłem się po cichu, dochodziłem aż do drzwi twoich niemal; zdawało mi się, że słyszę twój oddech... Powiedz mi, powiedz, czy będę mógł tej nocy przyjść do ciebie? Czy zechcesz mnie przyjąć? Powiedz, czy będziesz czekać na mnie? Czy moglibyśmy dzisiejszej nocy spać zdala od siebie? Nie, to niepodobna! Twarz twoja odnajdzie na mojej piersi zwykłe swe miejsce, tu, czy pamiętasz? Jakaś ty była leciuchna we śnie!...