Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jesteśmy szczęśliwi? Widzisz, już mi zaczyna teraz być lepiej, całkiem już dobrze. Ale trzeba mi przemyć koniecznie oczy, twarz... Która też godzina? Może to już południe? Fryderyk powracać będzie około szóstej. Mamy czas jeszcze... Cóż, pójdziemy?
Mówiła urywanym głosem, wciąż jeszcze nieco spazmatycznie, z widocznym wysiłkiem, starając się powrócić do równowagi, do zapanowania nad swemi nerwami, rozproszyć w moim umyśle cień nawet obawy jakiejś, wydać mi się ufną, szczęśliwą. Uśmiech drgający w jej oczach wilgotnych jeszcze i zaczerwienionych cokolwiek, miał dziwną jakąś smutną słodycz, która mnie rozrzewniała, przejmując tęsknotą nawpół zmysłową. Niepodobieństwem jest dla mnie określić ten dziwny rodzaj uroku, który istota ta wywierała na moje zmysły, zarówno jak umysł; wzmagał go jeszcze stan niezdecydowania i niejasności moich obecnych pojęć. Zdawała się przemawiać do mnie milcząco: „Niemożliwem byłoby mi być już łagodniejszą. Bierz mnie więc, skoro mnie kochasz; bierz mnie w ramiona, ale ostrożnie, nie ściskaj mnie zbyt mocno. O! pali mnie żądza twych pieszczot, pragnę ich całem sercem. Ale zdaje mi się, że one mogłyby mi śmierć sprowadzić“. Te słowa, które podkładała moja wyobraźnia, dopomagają mi cokolwiek do określenia wrażenia, jakie wywierał na mnie jej uśmiech.