Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chwilami jaskółki muskały nas niemal w przelocie z krzykiem, szybkie i połyskliwe, jak strzały uskrzydlone.
— Jakże ja pragnąłem tego dnia, Juliano! Ach, nigdy, nigdy wiedzieć nie będziesz, jak ja go pragnąłem! — zawołałem, przejęty wzruszeniem tak silnem, że głos mój musiał całkowicie być zmienionym. — Nigdy, słyszysz, nigdy nie czułem niepokoju równego temu, jyki mnie trawi od dnia onegdajszego, od chwili, w której zgodziłaś się na przybycie tutaj! Czy przypominasz sobie ten dzień, kiedy to po raz pierwszy spotkaliśmy się z sobą potajemnie na tarasie willi Oggeri, gdzieśmy się pierwszy raz pocałowali? Szalałem za tobą, pamiętasz? A więc oczekiwanie w noc ostatnią, poprzedzającą tę schadzkę, niczem jest w porównaniu... Nie wierzysz mi i masz racyę, że mi nie wierzysz, że mi nie ufasz. Ale powiem ci wszystko, opowiem o moich cierpieniach, obawach, nadziejach. O! ja wiem doskonale, że moje cierpienia są drobnostką wobec tych, na jakie naraziłem ciebie. Wiem, wiem; wszystkie moje boleści nie zdołają zrównoważyć tego, coś ty przezemnie wycierpiała, nie zrównoważą łez twoich. Nie odpokutowałem win moich i nie jestem godzien rozgrzeszenia. Ale powiedz mi, powiedz co mam uczynić, abyś mi przebaczyła... Nie wierzysz mi; ale ja przed tobą wyspowiadam się z wszystkiego. Ciebie to, ciebie jedną tylko kochałem przez ciąg całego