Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Fryderyk taką zrobił propozycyę:
— Trzeba mi we wtorek pojechać do Casal Caldore. Powozem towarzyszyć wam będę do willi Bzów, gdzie się zatrzymacie, ja zaś, zostawiwszy was, pojadę dalej w moją drogę. Za powrotem nad wieczorem zabiorę was powozem i powrócimy razem do Badioli.
Juliana w mej obecności przystała na tę propozycyę.
Zastanawiałem się nad tem, że towarzystwo Fryderyka, w tamtą stronę przynajmniej, nie będzie dla nas przeszkodą; przeciwnie, raczej uchroni mnie od pewnego zakłopotania. Bo i o czemże mówilibyśmy z sobą w samej rzeczy, Juliana i ja, gdybyśmy znaleźli się sami w ciągu dwu czy trzech godzin tej podróży? Jakie zająłbym względem niej stanowisko? Kto wie nawet, czy nie pogorszyłbym lub nie zepsuł całkowicie sytuacyi, czy nie naraziłbym na szwank całego planu, a przynajmniej nie odjął naszym wzruszeniom całej ich świeżości? Czyż marzeniem mojem nie było znaleźć się z nią sam na sam odrazu w willi Bzów, jakby za dotknięciem różdżki czarnoksięzkiej i tam dopiero zwrócić się do niej z pierwszem słowem serdecznem a uległem? Obecność Fryderyka dawała mi tę korzyść, że pozwalała uniknąć niepewnych preliminaryów, długich chwil przykrego milczenia, frazesów wypowiedzianych po cicha ze wzglę-