Strona:Gabryel d’Annunzio - Intruz.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bą ponownie z szybkością niepojętą, przygniatającą.
Poznałem muzykę. Była to „Pieśń bez słów*, w której Juliana szczególne znajdowała upodobanie a którą często grywała mis Edyta; jedna z tych melodyj niewybitnych, zaćmionych nieco, ale głębokich, którą słysząc zdaje się, że dusza rzuca bezustannie życiu to jedno wyłączne pytanie; „Dlaczego zawiodłaś moje oczekiwania?“
Ulegając pewnego rodzaju porywowi instynktowemu, wyszedłem śpiesznie, przeszedłem korytarz, zbiegłem po schodach i zatrzymałem się przed drzwiami, z po za których dochodziły dźwięki. Drzwi były wpółotwarte; wsunąłem się bez szelestu i patrzałem przez uchylone portyery. Czy to grała Juliana? Z początku oczy moje, przesiąkłe światłem, nie były w stanie nic rozróżnić, dopóki nie nawykły do zmroku; ale uderzył mnie zapach przenikliwy tarniny białej; ten zapach, gdzie tymianek łączy się z wonią gorzkiego migdała, tak świeży i orzeźwiający, jak mleko z zagrody wieśniaczej. Rozpatrywałem się. Pokój zaledwie cokolwiek był oświecony odblaskiem zielonawym, wślizgującym się przez szczeliny zaluzyi. Mis Edyta siedziała sama jedna u fortepianu i grała w dalszym ciągu nie spostrzegłszy mojej obecności. Pudło instrumentu połyskiwało w cieniu; gałązki tarniny odcinały się na nim białą plamą. W spokoju tej ustroni, w tym zapachu ulatniającym się z gałą-