Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żebym robił to, co mówiłem; nie czyściłem im butów w sąsiednim pokoju. Ale we własnym moim domu nie byłem wkrótce niczem innem, jak tylko podrzędnym sługą. Baptysta nawet był mniej nieszczęśliwym odemnie, mniej poniewieranym. Nie było poniżenia, któreby się z mojem dało porównać. Jezus byłby wszystkie swoje łzy nademną ronił, bo z pośród wszystkich ludzi ja jestem tym, co całą głębię, najgłębszą głębię przebył upokorzeń. Wie pan? Baptysta, ten nieszczęśliwy Baptysta mógł się litować nademną.
W pierwszych latach, dopóki Ciro nic nie rozumiał jeszcze, było to niczem. Kiedy jednak spostrzegłem, że jego rozum się budzi, że w tem słabem, niedołężnem stworzeniu dziwnie prędko rozwija się umysł, kiedy z tych ust usłyszałem pierwsze, okropne pytanie, uczułem, że jestem zgubiony.
Co miałem począć? Jak ukryć przed nim prawdę? Jakież było dla mnie wyjście? Widziałem, że jestem zgubiony.

Jego matka nie troszczyła się o niego. Całe dnie o nim zapominała. Zbywało mu niekiedy na najniezbędniejszem. Biła go nawet czasem. A ja zmuszony byłem długie godziny

— 90 —