kie wróciły przed moją duszę, jasno, wyraźnie. Przypomniały mi się i inne jeszcze słowa, ordynarne, brutalne. I widziałem znów w tym gazem oświetlonym pokoju ten długi stół, dookoła którego siedzieli wszyscy ci o twarzach czerwonych z wina, pijani trochę ludzie, złączeni jedną wspólną myślą o gorszącym żarcie. I słyszałem znów te śmiechy, wrzaski, moje nazwisko wywoływane przez Wanzera, radosny poklask innych... A potem to niegodziwe: „Firma Episcopo i sp.“ I przyszło mi na myśl, że ta okropność może się zamienić w rzeczywistość... W rzeczywistość! W rzeczywistość! — Ale czy możebny jest taki upadek? Czy to możliwe, żeby człowiek, który, według wszelkiego prawdopodobieństwa przynajmniej, nie jest obłąkanym, niedołężnym, słabym na umyśle, dał się do takiej hańby przywieść?
Ginevra wróciła do Rzymu. Zbliżał się dzień ślubu.
Jeździliśmy z agentką dorożką po mieście, ażeby wyszukać małe mieszkanie, ażeby kupić łóżko małżeńskie i inne potrzebne do urządzenia domu rzeczy, słowem, ażeby poczynić wszelkie niezbędne przygotowania. Pod-