Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szałem jak Baptysta w dziwny sposób, jakby go coś niepokoiło, kręcił się po pokoju. Zapytałem:
— Co pan robi?
Odpowiedział mi skwapliwie, drwiącym tro chę głosem:
— Nic. Dlaczego?
I czemprędzej przyszedł do mnie za parawan.
Odziałem się. Wyszliśmy. Na dole, na schodach sięgnąłem po zegarek w kieszonce kamizelki, ażeby się popatrzeć która godzina. Nie znalazłem go.
— Do dyabła! Zostawiłem zegarek w pokoju. Muszę wrócić. Zaczekaj pan na mnie. Wrócę za chwilę.
Poszedłem na górę. Zapaliłem świecę; przeszukałem wszędzie i zegarka nie znalazłem. Po paru minutach daremnego poszukiwania usłyszałem głos Baptysty:
— No cóż, znalazłeś? Wyszedł za mną na górę i stanął w drzwiach. Chwiał się trochę.

— Nie. To dziwne. A byłem najpewniejszy, że go zostawiłem w kamizelce. Nie widział go pan?

— 62 —