Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przypadkiem dowiedziała się o wszystkiem z gazet.
— Żyliście w wielkiej przyjaźni, prawda? Nie?
Nie odpowiadam. Następuje krótka chwila milczenia; zdaje się być zamyśloną. Wchodzimy do kościoła bogato udekorowanego palmowemi gałęziami. Klęka obok siostry i otwiera książkę do modlenia. Ja stoję za nią, patrzę na jej szyję, odkrywam mały pieprzyk i przebiega mię dreszcz niewypowiedziany. W tej samej chwili obraca się cokolwiek, i z kącika jej oka trafia we mnie iskra.
Wspomnienie przeszłości znika; niepokój o przyszłość zasypia. Jest tylko teraźniejszość: na całym świecie jest dla mnie jeszcze tylko ta kobieta. Bez niej nie pozostaje mi nic innego, jak tylko umrzeć.
Przy wyjściu z kościoła podaje mi, nic nie mówiąc, gałązkę. Nic nie mówiąc, patrzę na nią i zdaje mi się, że ten wzrok wszystko jej powiedział. Idziemy do domu jej siostry. Zapraszają mnie. Ginevra wybiega na balkon i woła:

— Proszę tutaj, proszę, opali się pan trochę na słońcu.

— 43 —