Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wisz? Wszak byłeś sługą Wanzera? Odniosłeś zapewne za nim kuferek na dworzec?
Drugi rzekł:
— Złodziej naznaczył ci czoło. Karyerę zrobisz.
Inny znów:
— Do kogóż ty wstąpisz teraz na służbę? Może do policyi?
I znieważali mię tak, tylko dlatego, żeby się zabawić kosztem mojej przykrości. Bo wiedzieli, że jestem tchórzem.
Wstałem i wyszedłem. Wyszedłem na miasto, wałęsając się po ulicach na chybił trafił, bez celu. Wolny, wolny! Nareszcie wolny!

Niebo było zasiane gwiazdami, ciepła noc marcowa. Wyszedłem na Quarto-Fontane i skierowałem się ku Kwirynałowi. Ogarnęło mię pragnienie wielkich przestrzeni. Chciałem się napawać w nieskończoność powietrzem, chciałem widzieć gwiazdy, wsłuchiwać się w szum wody, robić coś poetycznego, marzyć o przyszłości. Powtarzałem sobie bez przerwy: „Wolny, wolny! Jestem wolnym człowiekiem“... Byłem jak pijany. Nie mogłem jeszcze zastanowić się, myśli moich zebrać, zdać sobie sprawy z mego poło-

3*
— 35 —