Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żenia. Wpadałem na dziecinne pomysły. Gotów byłem zdobyć się naraz na tysiąc sposobów, żeby moją swobodę czynem udowodnić. Przechodząc koło jakiejś kawiarni, usłyszałem dźwięki muzyki, które mną do głębi wstrząsnęły. Wszedłem z podniesioną głową. Zdaje mi się, że spoglądałem na wszystkich wyzywająco. Zamówiłem cognac i kazałem flaszkę postawić na stole. Wypiłem dwa czy trzy kieliszki.

Dusiłem się z dymu w tej kawiarni. Kiedy sięgnąłem do głowy, ażeby zdjąć kapelusz, przyszła mi na myśl moja blizna i przypomniały mi się znów okrutne słowa: „Złodziej naznaczył ci czoło“. Wyobraziłem sobie, że wszyscy patrzą na moją bliznę. „Co oni pomyślą? Może pomyślą, że to w pojedynku otrzymana rana?“ I ja, co nigdy bić się nie miałbym odwagi, gotów byłem komuś, ktoby się był przysiadł do mnie, opowiedzieć bez pytania historyę mego pojedynku. Wkrótce potem wszedł jakiś pan i usiadł na krześle, naprzeciwko mnie, po drugiej stronie stołu. Nie spojrzał na mnie, nie prosił o pozwolenie, wcale się nie troszczył o to, odsuwając swoje krzesło, że nogi moje o nie opierałem. To była niegrzeczność, prawda?

— 36 —