Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszło już. Dziękuję panu. Bardzo pan dobry. Zmiłował się pan nademną. Nikt na świecie nie okazał mi współczucia.
Lepiej mi jest. Mogę mówić dalej. Opowiem panu o niej, o Ginevrze.
Po tej historyi ze szklanką niektórzy nasi koledzy opuścili pensyonat. Inni oświadczyli, że zostaną, jeżeli Giulo Wanzer będzie wykluczony. Skutek był taki, że Wanzer dostał od gospodyni pewien rodzaj wypowiedzenia. Nakląwszy, jak zwykle, całemu światu, wyniósł się. A gdy się zabierałem do odejścia, pociągnął mnie za sobą, domagał się, żebym z nim poszedł.

Długi czas błąkaliśmy się od jednej jadłodajni do drugiej, nie mogąc się zdecydować, którą z nich obrać sobie na stałe. Nie było dla mnie nic przykrzejszego nad porę wieczerzy, która dla ludzi zmęczonych bywa chwilą wypoczynku, a niekiedy zapomnienia. Zaledwie coś niecoś jadłem i do tego musiałem się przymuszać. Coraz więcej nie mogłem znosić szmeru, jaki wydawały szczęki moich towarzyszów stołu, potężne szczęki, jak buldogów, któremi mogliby stal skruszyć na drobne kawałki. I zwolna zaczęło się we mnie budzić pragnienie, to

— 23 —