Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkiem mojej absolutnej niemożliwości wydobycia się z pod wpływu tego człowieka.
Nie umiałbym panu naprzykład opisać głębokiego a niejasnego uczucia, jakie mi sprawiała moja blizna. I nie umiałbym panu wytłumaczyć strasznego wzruszenia, jakiego doznałem, kiedy pewnego dnia mój kat ujął moją głowę w swoje ręce, ażeby zbadać świeżą jeszcze, jątrzącą się ranę. Cisnął ją na różne sposoby swoimi palcami i mówił:
— Zupełnie jest zamknięta. Za miesiąc nie będzie już nic widać. Możesz Bogu dziękować.
Mnie, przeciwnie, zdawało się, jakbym od tej chwili miał na czole nie bliznę, ale piętno niewoli, płomienny, w oczy wpadający znak, który już przez całe moje życie będę musiał nosić.

Towarzyszyłem mu wszędzie, gdzie chciał. Całemi godzinami czekałem na niego nieraz na ulicy, pod drzwiami. Czuwałem po nocach, przepisując akty dla jego biura. Nosiłem jego listy z jednego końca miasta na drugi. Setki razy dreptałem po schodach, prowadzących do kasy pożyczkowej, biegałem bez tchu od jednego do drugiego lichwiarza, ażeby wydobyć pieniądze, które miały być dla niego ratunkiem. Setki razy

— 20 —